Siąpiący deszcz co rusz okraszany był lepkimi, mokrymi płatkami śniegu. Nawet jeśli przemykający pod ścianami budynków przechodnie otuleni byli szalikami i naciągniętymi na uszy czapkami, to i tak mocne podmuchy wiatru wciskały pod wierzchnie okrycia wilgotne, zimne powietrze, za nic mając
złorzeczenia oraz pełne irytacji i złości spojrzenia rzucane w górę, gdzie pędzące gdzieś w
dzikich podrygach postrzępione, ołowianobure chmury formowały szyki do kolejnego ataku.
Nagle, nie wiadomo skąd, powietrze zawirowało milionami grubych płatków śniegu i w mgnieniu oka zrobiło się od tej zimnej bieli ponuro i szaro. Jedynym przyjaznym punktem tej niespodziewanej zadymki była ciepło oświetlona witryna gdzieś pośrodku ulicy. Zwieńczał ją szyld UlfikCaffe.
Stało się od razu jasne, że ta sklepowa witryna to latarnia morska, która wynurzając się z burzowej zamieci nieomylnie wskazywała jedyne przyjazne w tej chwili miejsce. Nie trzeba było nawet naciskać klamki, bo drzwi, jak zaczarowane, uchyliły się i od razu otuliły przechodnia ciepłym i jakże miłym aromatycznym i miękkim objęciem.